Strona główna

Francusko – Niderlandzka przygoda.

7 Komentarzy

PODRÓŻE BAZYLKI 2019

Było to w sierpniu, a więc kilka miesięcy temu, ale zdążyłam napisać o tym jeszcze w tym roku 🙂

Nie udała mi się wyprawa do Prowansji, ani do Toskanii, bo w pełni lata ludzie nie jeżdżą tam na zwykłe wycieczki. Upał niemożliwy! Postanowiłam zatem zobaczyć kawałek bliższej Europy.

Trzy piękne miasta, każde inne, każde ciekawe. Zwiedzanie zaczęło się od Paryża.

PARYŻ

Najbardziej ciekawa byłam właśnie Paryża i chyba też najbardziej mnie rozczarował. Być może to moja wina. Może nie potrafiłam wczuć się w tę atmosferę, a może byłam zbyt krótko. W każdym razie oczekiwałam zachwytów, a była raczej szara rzeczywistość. Były jednak miejsca i obiekty, które mi się podobały.

Najbardziej podobał mi się widok z wieży Eiffla.

1

Mimo, że mam lęk wysokości, to pokonałam go i nie mogłam się napatrzeć

2

3

Z wieży Eiffla zeszłam po schodach, bo chciałam rozruszać nogi, no i potem cierpiałam na zakwasy 🙂 , ale w danej chwili bardzo mi to pomogło.

Rejs po Sekwanie pozwolił zobaczyć zabytki stojące przy brzegu i posłuchać trochę historii Paryża.

4

5

Katedrę Notre-Dame obeszliśmy dookoła, oglądając tylko to co było widoczne powyżej wysokiego płotu. Pożar, który pewnie wszyscy oglądaliśmy z przerażeniem w TV, uniemożliwił zwiedzanie katedry.

6

Co jeszcze zobaczyłam w Paryżu? Pola Elizejskie, Łuk Triumfalny, Luwr i przepiękny park z kasztanami i platanami za Luwrem. Ten Park też zrobił na mnie wrażenie, a właściwie to, że ludzie tam tak fajnie wypoczywają. Mnóstwo ludzi oglądało różne występy, spacerowało, siedziało przy sadzawkach i fontannach. Wszędzie dostępne leżaczki, krzesełka, trawniki do rozkładania kocyków. Super!

7

8

9

10

11

12

Dwa razy też przejechałam się paryskim metrem i zobaczyłam miejsca, gdzie bytują uchodźcy.

Byliśmy także w pięknej, wysoko położonej dzielnicy artystów – Montmartre. To właśnie piękna panorama na miasto przyciągnęły tu bohemę artystyczną. To tutaj między innymi tworzył Vincent Van Gogh oraz Auguste Renoir, Pablo Picasso czy Claude Monet. Teraz to miejsce masowo nastawione na turystów.

13

Montmartre nierozerwalnie związane jest z Bazyliką Sacre-Coeur, która – położona na wapiennym wzgórzu 130 m nad poziomem Sekwany – dominuje nad miastem. To właśnie stąd roztacza się przepiękna panorama całego Paryża. My, niestety, byliśmy tam wieczorem, więc nie nacieszyliśmy oczu tym widokiem, ale panorama świateł Paryża też robiła wrażenie.

14

Sam Paryż liczy nieco ponad 2 miliony mieszkańców, jako aglomeracja ma już ok. 12 milionów. Do pracy przyjeżdża tu codziennie drugie tyle, a gdy dołożymy do tego turystów (ponad 30 mln. rocznie), to otrzymamy wyobrażenie o wielkości tego miasta, a właściwie o ogromnej liczbie ludzi przewijających się przez to miasto.

Jest to jedno z najbardziej znanych i charakterystycznych miast na kuli ziemskiej. Właściwie każdy ma swoje własne wyobrażenie o tym mieście, bez względu na to, czy udało mu się je odwiedzić czy też nie. Wśród opinii przeważa mit wyjątkowości tego miasta, jego uroku, wszechogarniającej romantyczności i niesamowitego artyzmu jaki spotyka się na każdym kroku. Jak się przekonałam, wiele z nich owszem, sprawdza się, inne zaś nie. Część przyjezdnych opuszcza Paryż wręcz zawiedziona klimatem jaki panuje w tym mieście. Ja chyba należę do tych osób. Widocznie dopadł mnie „syndrom paryski” 🙂

BRUKSELA

To następny etap naszej podróży. Najpierw pojechaliśmy do ATOMIUM .  Atomium, to monumentalny model kryształu żelaza, powiększony 165 miliardów razy, znajdujący się w dzielnicy Laeken na przedmieściach Brukseli. Został zbudowany z okazji Wystawy Światowej w Brukseli w 1958 (EXPO-58) (mój rocznik) jako symbol ówczesnych naukowych oraz technicznych osiągnięć „wieku atomu”.

15

16

17

Budowla robi wrażenie! Do tego wewnątrz można zobaczyć wiele ciekawych rzeczy oraz pokazów multimedialnych lub pokazów typu „światło i dźwięk”

18

Nieopodal znajduje się Muzeum designu: ADAM – Brussels Design Museum. Jest to przestrzeń poświęcona projektowaniu z XX i XXI wieku.  Muzeum to pokazuje nam projektowanie tworzyw sztucznych od lat pięćdziesiątych do współczesności.

19

20

Można tam nacieszyć oko najróżniejszymi modelami mebli i innych wytworów sztuki użytkowej. Kolorowo i ciekawie!

Po Atomium pojechaliśmy już zobaczyć Brukselę. Nowszą tam, gdzie znajduje się Europarlament

21

22

… i tę starszą, z przepięknym Rynkiem Starego Miasta,

23

24

24-1

…z siusiającym chłopcem

25

/chłopiec miał ubranko z kwiatów, gdyż akurat był w Brukseli festiwal kwiatowy/

25-1

…i z mnóstwem sklepików z oryginalną belgijską czekoladą. Pycha!

Bruksela mnie zachwyciła. To był zwykły dzień w środku tygodnia, a na rynku i w dość sporym otoczeniu mnóstwo ludzi, bawiących się, tańczących, podziwiających występy ulicznych artystów, którzy co kawałek prezentowali swoje umiejętności: tańce, pokazy sportowe, cyrkowe, muzyka i śpiew. Czułam tutaj powiew radości, beztroski i wolności.

26

Urzekł mnie zwłaszcza jeden z ulicznych śpiewaków. Czarny jak heban, grający na gitarze i śpiewający tak pięknie, że stałam jak zaczarowana. Długo nie mogłam zapomnieć tego występu, został mi głęboko w sercu.

A do Brukseli muszę wrócić!

AMSTERDAM

Amsterdam – miasto inne niż wszystkie. Mnóstwo kanałów, ścieżek rowerowych i rowerów. Tylu rowerów to ja w życiu nie widziałam. Całe ulice, trzypiętrowe parkingi czy parkingi podziemne – wszystko zastawione rowerami. Robi to ogromne wrażenie!

26-1

Pierwszym punktem naszego zwiedzania było Muzeum Heinekena.

27

Oprócz wszystkich akcesoriów niezbędnych do produkcji piwa w historii tego browaru, były również pokazy multimedialne przybliżające proces produkcji piwa i jego dystrybucji. Na koniec czekała nas niespodzianka: degustacja pysznego, zimnego, pełnego bąbelków piwa. Mniam, mniam!!!

28

29

30

31

A potem zwiedzaliśmy zabytkowe budynki i  ciekawe zakamarki miasta, łącznie z Dzielnicą Czerwonych Latarni i Chińską Dzielnicą.

32

33

32-1

34

35

36

/Dworzec PKP/

37

Odwiedzaliśmy sklepy np. z wyrobami z marihuany i kawiarnie, żeby posilić się i zaspokoić pragnienie

38

/i kotek na wystawie się trafił :)/

Nasz pobyt w Amsterdamie zakończył się rejsem po kanałach, podczas którego można było wysłuchać kolejnych ciekawych opowieści.

Co szczególnie zapamiętałam? Podczas chodzenia po mieście, co kawałek spotykaliśmy grupy młodzieńców lub dziewcząt ,śpiewających, tańczących i wznoszących wspólnie okrzyki.

39

Ubrani byli elegancko w odświętne stroje, chłopcy w jednakowych krawatach. Bardzo nas to intrygowało. Gdy później zapytaliśmy przewodnika, powiedział nam, że właśnie skończyła się rekrutacja do szkół i młodzież w ten sposób demonstruje swoją radość i zaznacza w ten sposób przynależność do określonej grupy. ( Myślę, że u nas to nie do pomyślenia. Prędzej każdy popukał by się w głowę, niż ośmielił się okazać taką radość).

I znowu tak samo jak w Brukseli zachwyciła mnie nie tylko materia, ale i duch, atmosfera krążąca między, lub nad ludźmi.

Podsumowując: męcząca to była wyprawa, ale na pewno warto było to wszystko zobaczyć i poczuć.

W te święta byłam w Warszawie i muszę powiedzieć, że trochę tej atmosfery znalazłam na Krakowskim Przedmieściu i w pobliżu Zamku Królewskiego. W I święto było tam mnóstwo ludzi, pięknie oświetlony Zamek i spadające na jego tle śnieżki, mnóstwo świateł na ulicy, na drzewach, na domach.

40

Co kawałek artyści prezentujący swoje umiejętności ( nawet tańce pod Belwederem) i radość dookoła. Tak! To była ta atmosfera, która dodaje energii i sprawia, że świat staje się piękniejszym.

 

Lawendowe pola

Dodaj komentarz

PODRÓŻE BAZYLKI 2019

1 (2)

Moim marzeniem było jechać do Prowansji, zobaczyć pola lawendowe. Niestety, Prowansja nie wypaliła, gdyż sensowne wycieczki w tamtą stronę:

  • po pierwsze – odbywają się jesienią
  • po drugie – lawenda już wtedy nie kwitnie.

Nawet zarezerwowałam jedną wycieczkę, ale ją odwołano, bo było za mało chętnych. Dowiedziałam się jednak, że w Polsce też można znaleźć lawendowe pola, i to całkiem ode mnie niedaleko. Takie przepiękne miejsce znajduje się 22 km od Olsztyna – w Nowym Kawkowie. Ja mam do tego miejsca ok. 90 km, więc oczywiście wybrałam się tam na wycieczkę.

Na miejsce dojechałam ok. godz. 11. W tym samym czasie dojechała tam również jakaś większa grupa ludzi, więc dołączyłam do nich.

Przesympatyczna p. Joasia, właścicielka , zaprosiła nas najpierw na prelekcję o tym klimatycznym miejscu. Usadowiliśmy się wszyscy w salce tzw. Żywego Muzeum i tam wysłuchaliśmy historii  powstania lawendowych pól i muzeum.

3

Muzeum Żywe to pomysł ś.p. Jacka Olędzkiego z Uniwersytetu Warszawskiego, członka PAN, który kiedyś uczył studentów  etnograficznego myślenia. Polegał na stworzeniu muzeum, które jest aktywne i twórcze. Jest to muzeum nietypowe: można tu zdobyć praktyczną wiedzę i umiejętności. Jest też tradycyjna ekspozycja, lecz występuje raczej jako tło. Ważne jest, by eksponaty prowadziły aktywny żywot, jak wówczas, gdy były jeszcze w zwykłym użyciu. A najważniejsze – że przy dawnego typu czynnościach, w dawnym typie wnętrza, w miejscu niejako poza czasem, następuje szczególny rodzaj Spotkania. Pojawia się nowa jakość, nowa przestrzeń poznania.

Lawendowe Muzeum Żywe im. Jacka Olędzkiego  zostało otwarte 15 czerwca 2014 r. o godz. 15.00 jako  etnograficzny przystanek edukacyjny i warsztatowy, w którym można zasmakować powrotu do wiejskich czasów minionych.

Lawendowe pole to nie tylko muzeum i kawałek pola, ukryte gdzieś z dala od świata, na warmińskiej wsi. To kawałek historii zwykłych ludzi, którzy w ucieczce przed zgiełkiem dużego miasta dokonali czegoś niemożliwego. Stworzyli miejsce przepełnione duszą. Miejsce, z którego nie chce się wyjeżdżać.

2

Właścicielką tego miejsca jest pani Joanna Posoch, która porzuciła wygodne, ale pełne chaosu miejskie życie, a w zamian zyskała spokój i możliwość obcowania z naturą. Towarzyszy jej mąż, który też dawno temu zawędrował na warmińską wieś i tam już pozostał.

Chata, która jest miejscem dla Lawendowego Muzeum Żywego sprowadzona została  aż z Łemkowszczyzny. Tereny Warmii są zamieszkane przez przesiedleńców  z tamtych stron i p.Joasia wymyśliła, że w ten sposób połączy kulturowo te dwie krainy.

4

Chata w środku:

/jadalnia/

5

/biblioteka/

6

Było jeszcze sporo opowieści z czasów, gdy powstawało to miejsce, ale ja może na tych krótkich informacjach poprzestanę. Więcej można poczytać w książce p. Joanny Posoch  „Lawendowe Pole”.

Po tych ciekawych opowieściach zaproszono nas na poczęstunek przesmacznymi potrawami: serkami na słodko i na słono , pomidorkami z kozim serem, syropem lawendowym do przyprawiania twarożków czy herbaty, naleśnikami lawendowymi z jagodami, a nawet winem lawendowym. Wszystko mi bardzo smakowało, ale z niektórych rozmów wywnioskowałam, że ludzie do których dołączyłam, to jakaś wycieczka z uniwersytetu (nie wiem jakiego), a poczęstunek był zamówiony i opłacony wcześniej. I tak, nieświadomie, załapałam się – na sępa – na takie smakowitości.

/poczęstunek/

7

/syrop lawendowy /

8

Dodam, że na deser była jeszcze kawa i ciasteczka lawendowe. 🙂

Później poszliśmy zwiedzić górę domu, gdzie znajdowała się suszarnia lawendy i miejsce na warsztaty organizowane w czasie kwitnienia lawendy, na których uczestnicy (przeważnie uczestniczki) wyrabiają lawendowe syropy, olejki, mydełka czy pachnące wody toaletowe.

Suszarnia też robi ogromne wrażenie – mnóstwo stojaków z bukiecikami lawendy i bukiecików leżących na podłodze. I ten zapach!!!

9

10

Potem już każdy sam poszedł na pola lawendowe nacieszyć się przepięknym widokiem kwitnącej lawendy.

Na dwóch poletkach krzewy lawendy rosną w rzędach, a na jednym posadzone są w ten sposób, że powstaje spirala. Oryginalnie!

11

12

Na koniec udałam się do lawendowego sklepiku, gdzie skusiłam się na wiele różnych atrakcyjnych, lawendowych wyrobów.

13

14

Z pewnością jestem usatysfakcjonowana moją wycieczką. Prowansja może poczekać 🙂 Nowe Kawkowo jest może trochę skromniejsze, ale z pewnością równie klimatyczne.

15

 

Upiór w operze

Dodaj komentarz

1

Pewnego grudniowego  wieczoru, po wyjściu z teatru „Kwadrat”, wymyśliłyśmy z koleżanką, że bardzo byśmy chciały zobaczyć jeden z piękniejszych musicali na świecie  „Upiór w operze”.

W teatrze Roma ten spektakl już dawno przestał być grany ale, jak się okazało, jest jeszcze szansa zobaczyć go w Białymstoku. Zostało zatem postanowione: jedziemy do Białegostoku do Opery Podlaskiej. Doczytałyśmy, że musical miał być grany przez 3 miesiące: kwiecień, maj i czerwiec. Biletów jeszcze nie sprzedawano, ale już w lutym pojawiła się taka możliwość. Zamówiłyśmy bilety na 26 maja, a więc  na Dzień Matki. Trzeba było także zarezerwować nocleg, bo z Białegostoku do Warszawy nie jest blisko, a do Iławy jeszcze dalej. Ale czego się nie robi dla sztuki  🙂

Nadszedł jednak ten dzień, kiedy wreszcie pojechałam do Białegostoku – przez Warszawę – zabierając po drodze koleżankę.

Spektakl był wieczorem, więc czas wolny wykorzystałyśmy na spacer po centrum miasta i zjedzenie obiadu w bardzo ciekawej restauracji „Babka”, gdzie serwowano wiele regionalnych potraw: rosyjskich, litewskich, białoruskich i ukraińskich. Dodam, że bardzo smacznych. Trochę długo oczekiwało się na danie, ale było warto. Takie cuda wymagają przecież czasu.

Po krótkim odpoczynku i przygotowaniu się do „wielkiego wyjścia” , udałyśmy się spacerkiem do przepięknej Opery Podlaskiej.

Opera i Filharmonia Podlaska – Europejskie Centrum Sztuki w Białymstoku , to obecnie największa instytucja artystyczna na terenie północno-wschodniej Polski i najnowocześniejsze centrum kulturalne w tej części Europy. W obecnym stanie i w obecnym nowoczesnym gmachu funkcjonuje od   28 września 2012 roku.

2

3

4

Gmach opery przepiękny, ale celem naszej wyprawy  był „Upiór w operze”  i jemu teraz poświęcę parę słów.

Upiór w operze to musical stworzony w 1986 przez Andrew Lloyd Webbera (muzyka) oraz Charlesa Harta i Richarda Stilgoe (libretto). Fabuła musicalu jest osnuta na kanwie powieści Gastona Leroux z 1911 roku i koncentruje się na losach młodej sopranistki Christine Daaé, która staje się obsesją tajemniczego zdeformowanego geniusza muzycznego, znanego jako Upiór Opery. Spektakl miał światową prapremierę w październiku 1986 na deskach londyńskiego teatru Her Majesty’s Theatre. Jest:

  • drugim najdłużej granym musicalem w historii West Endu (po Les Misérables);
  • najdłużej granym musicalem w tym samym teatrze (Les Misérables dwa razy się przeprowadzał);
  • najdłużej w historii granym (od 1988 do dziś) spektaklem na Broadwayu;
  • najbardziej dochodowym musicalem w historii, łączny przychód przekroczył 5 miliardów dolarów.

W 2004 roku na bazie musicalu powstał film w reżyserii Joela Schumachera.

Polska wersja tego musicalu została wystawiona w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie w reżyserii Wojciecha Kępczyńskiego, premiera miała miejsce 15 marca 2008 roku. Była to wersja non replica (z prawem do drobnych zmian w inscenizacji). W dniu 15 listopada 2008 na wieczornym przedstawieniu gościem był sam kompozytor, Andrew Lloyd Webber[11]. W dniu 13 lutego 2010 odbyło się pięćsetne przedstawienie. W dniu 6 czerwca 2010 miało miejsce ostatnie, 572 przedstawienie w Romie.

24 maja 2013 odbyła się premiera drugiej inscenizacji musicalu w Polsce na scenie Opery Podlaskiej we współpracy z warszawskim Teatrem Roma. Reżyseruje ponownie Wojciech Kępczyński, główne role śpiewają przede wszystkim wykonawcy z wcześniejszej inscenizacji warszawskiej. 24 stycznia 2016 odbyło się setne przedstawienie Upiora w Białymstoku. Z tej okazji zorganizowany został Zlot Fanów Upiora.

W spektaklu bierze udział każdorazowo aż 130 osób – obsady, muzyków oraz obsługi technicznej widowiska. Przedstawienie wymaga 21 zmian scenograficznych.

„Polską wersję musicalu wyróżnia unowocześniona, filmowa płynność realizacji, jak również doskonałe odtworzenie realiów historycznego miejsca akcji – legendarnej Opery Paryskiej. Także polska interpretacja wykracza daleko poza historię miłosnego trójkąta. Jest to sztuka z niezwykle aktualnym przesłaniem dotyczącym problemu konfrontacji z „innym”, naszej tolerancji i podświadomych lęków. Tytułowy bohater, odrzucony przez społeczeństwo na skutek swych fizycznych ułomności, symbolizuje wszystkich wykluczonych. I właśnie w tym tkwi sukces opowieści o Upiorze – porywa, wzrusza i prowokuje do myślenia.” / Tyle napisano na stronie Opery Podlaskiej w Białymstoku/

Gmach opery i jej wnętrze robi na nas ogromne wrażenie. Na widowni siedzenia w intensywnych kolorach: zielonym i czerwonym. Na brzegu sceny znajduje się ogromny eksponat, przykryty narzutą – domyślamy się, że to słynny żyrandol.

5

6

Spektakl się zaczyna:

Rok 1919. Odbywa się licytacja pamiątek teatralnych w zrujnowanym wnętrzu Opera Populaire. Licytują głównie (wiekowi już): wicehrabia Raoul de Chagny (m.in. kupuje pozytywkę z małpką) i Mme Giry. Ostatnim eksponatem są resztki kryształowego żyrandola. W trakcie jego podnoszenia w celu prezentacji następuje retrospekcja (Overture), wszystko nabiera blasku i koloru. Przenosimy się do roku 1870.

Ogromny żyrandol wznosi się do góry i zawisa centralnie nad moją głową. Mam się czego bać bo wiem, że on w którymś momencie spadnie 🙂

Nie będę opowiadać treści, jeśli chcecie ją poznać, wybierzcie się na tę sztukę. Widziałam, że będą grać  „Upiora” w Białymstoku jeszcze w listopadzie. Warto!!!

Podczas spektaklu nie można robić zdjęć, więc kilka pożyczyłam ze strony:

https://www.oifp.eu/repertuar/upior-w-operze/

036

075

078

064

Ten musical – zapewne zarówno w wersji londyńskiej, nowojorskiej, czy warszawsko-białostockiej to trzygodzinna dawka doskonałej rozrywki, zbudowanej na emocjach, znakomitej muzyce, choreografii i magii teatru. To sześciogwiazdkowa pozycja obowiązkowa.

Pod ogromnym wrażeniem wróciłyśmy do „naszego mieszkania”, żeby spędzić tam noc.

/takie miałam oryginalne łóżeczko/

7

Miałyśmy jednak przed sobą jeszcze poniedziałek, który poświęciłyśmy na poznawanie miasta. Głównym punktem był oczywiście Pałac Branickich. Kiedyś tam już byłam, ale piękne ogrody przy tym pałacu zawsze robią wrażenie.

/centrum Białegostoku/

8

9

10

Do domu wracałam inną drogą. Pierwszy raz przejeżdżałam pociągiem przez takie miasta, jak Ełk, Giżycko, Kętrzyn. Z wielkim zainteresowaniem przyglądałam się mijanym terenom i miastom.

To była bardzo pouczająca, ciekawa i wzruszająca podróż. No i najważniejsze: obejrzałam wreszcie musical wszech czasów!

 

 

 

Tatry

1 komentarz

PODRÓŻE BAZYLKI 2019

Wyjazd do Zakopanego odbył się w długi majowy weekend. Góry „chodziły za mną” już od zeszłych wakacji, ale jakoś ciągle nie wychodziło. Wreszcie pod koniec kwietnia nastąpiła mobilizacja i została podjęta „męska decyzja”: Jedziemy!

Pogoda w majowy weekend nie rozpieszczała, ale co drugi dzień była ładna.

Do Zakopanego dotarliśmy z przyjaciółmi 2 maja około południa. Ponieważ był to nie pierwszy dzień długiego weekendu, więc korków na Zakopiance nie było. Świeciło słońce, było ciepło, więc po zakwaterowaniu się ruszyliśmy na Gubałówkę od strony Harendy i Zębu, bo w pobliżu – w Gutach – mieliśmy pensjonat. Niby proste wejście, ale przy mojej zerowej kondycji w tym roku, dostałam nieźle w tyłek już pierwszego dnia.

Gubałówka to jedno z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w Zakopanem. Obok Giewontu i Kasprowego Wierchu jest to najpopularniejszy szczyt górujący nad miastem. Z Gubałówki można zobaczyć praktycznie całą panoramę Tatr Polskich i części Słowackich oraz pasma Babiogórskiego.

Gubałówka wznosi się na wysokość  1126 m n.p.m. w Paśmie Gubałowskim położonym w północno – zachodniej części Zakopanego. Po wschodniej stronie znajduje się Ząb ( z tej właśnie strony szliśmy), który jest najwyżej położoną miejscowością w Polsce, a po zachodniej Butorowy Wierch (1 160 m), drugi co do wysokości szczyt pasma.

Na Gubałówce, oczywiście, były tłumy, ale też widoki na wysokie Tatry i całe Zakopane były piękne.

1

2

Piękny widok miałam również z mojego okna w pensjonacie – prosto na Giewont – symbol  Zakopanego.

3

Wieczorem odpoczynek po dużym, jak dla mnie, wysiłku.

Następnego dnia, w Święto Konstytucji 3 maja, od rana padał deszcz ze śniegiem i była mgła. Wyprawa w góry odpadała, więc postanowiliśmy odwiedzić Krupówki i zobaczyć, co się dzieje w mieście.

Przed wyjazdem na Krupówki widzieliśmy, jak nasi gospodarze: Beata i Maciej, ubrani w stroje góralskie wychodzili z domu na przyjęcie pierwszokomunijne do rodziny. Tam tradycja dotycząca stroju jest przestrzegana.

Na Krupówkach było oczywiście mnóstwo ludzi, mnóstwo straganów, mnóstwo barów i restauracji. Trafiliśmy także na świąteczny pochód, który wychodził po Mszy św. z Sanktuarium Najświętszej Rodziny .

W pochodzie 3-majowym wzięło udział kilkaset osób.  Uroczystości rozpoczęły się od złożenia wiązanek pod Drzewem Wolności przy ul. Kościeliskiej. Po nabożeństwie zaś za Ojczyznę, ruszył góralski marsz na Plac Niepodległości. Banderia konna złożona z kilkudziesięciu koni, muzyka góralska, a także młodzi ludzie z ponad 100-metrową flagą Polski przemaszerowali Krupówkami. Przemarszowi przyglądały się setki turystów. Wielu z nich przyłączyło się do marszu.

Na koniec na Placu Niepodległości złożono wiązanki kwiatów pod Pomnikiem Grunwaldzkim

4

5

6

Było to niezwykłe i barwne widowisko!

Po przejściu pochodu pochodziliśmy po straganach kupując to i owo, a później udaliśmy się na posiłek, gdzie nie omieszkałam zamówić sobie pierogi z bryndzą, które były po prostu poezją kulinarną!!!

Wieczór spędziliśmy we własnym towarzystwie, przy ciepłych kaloryferach, piwkując i objadając się niezdrowymi przekąskami 😦

Za to w sobotę dzień przywitał nas pięknym słońcem, a więc zaplanowana wyprawa w góry mogła się odbyć.

Tym razem była to:

Rusinowa Polana i Gęsia Szyja (coś w temacie Kurnika)

Gdy dojechaliśmy do Palenicy Białczańskiej prawie cały parking był już zajęty, ale jakoś znaleźliśmy miejsce, żeby zaparkować. Stąd wychodzą też turyści nad Morskie Oko i stoją biedne koniki katowane przez cały dzień przez ich właścicieli i pseudo turystów. My poszliśmy jednak w prawo, niebieskim szlakiem., w kierunku Rusinowej Polany.

Początkowo łagodne podejście, po kilkunastu minutach podrywa się ku górze i doprowadza kamienistą ścieżką do południowego skraju Rusinowej Polany, gdzie dochodzi czarny szlak z Polany pod Wołoszynem. Po drodze mijamy Waksmundzki Potok z przepiękną kryształową wodą i mnóstwem kamieni i głazów.

7

Niebieski szlak przecina polanę w kierunku północnym. Z lewej strony wyłania się grzbiet Gęsiej Szyi, natomiast ku wschodowi otwiera się panorama Tatr Bielskich i Tatr Wysokich. Po około 10 minutach dochodzimy do skrzyżowania szlaków. Dołącza tutaj zielony szlak z Wierchu Porońca oraz niebieski szlak z Zazadniej

Rusinowa Polana zajmuje powierzchnię ok. 100 ha i leży na wysokości 1170 – 1300 m n.p.m. Rozciąga się z niej piękny widok na Tatry Wysokie – zarówno polskie jak i słowackie. Widać stąd Hawrań, Murań, Lodowy Szczyt, Gerlach, Ganek, Rysy, Mięguszowieckie Szczyty i wiele innych.

10

Na polanie prowadzony jest wypas owiec, a w pobliżu rozstaju szlaków znajduje się bacówka, gdzie można zakupić oscypki, podobno jedne z najlepszych w Tatrach. Na środku polany znajdują się drewniane stoły i ławy gdzie można usiąść, zjeść i podziwiać widoki.

8

9

Na Rusinowej Polanie trochę odpoczęliśmy i posililiśmy się, a potem ruszyliśmy w górę zielonym szlakiem na Gęsią Szyję.  Szlak wznosi się stromo, przecinając górny fragment polany, a następnie trzyma się długiego, zalesionego grzbietu Gęsiej Szyi. Na ścieżce zamontowanych jest około 1100 drewnianych stopni, które trzeba było pokonać.

11 (1)

11 (2)

Im wyżej, tym było więcej i śniegu, i błota, a ja „cienki Bolek” ledwie dawałam radę.  Myślałam, że wykorkuję 😦  lub, że się wycofam. Dotarłam jednak na szczyt! Nagrodą za te wszystkie trudy jest zawsze: piękny widok i satysfakcja!

Punktem kulminacyjnym Gęsiej Szyi są dolomitowe skałki wypiętrzone na wys. 15 m (tzw. Waksmundzkie Skałki),  z których najwyższa wznosi się na wysokość 1490 metrów n.p.m.

13

14

Tutaj ponownie możemy podziwiać przepiękne widoki Tatr Bielskich, Tatr Wysokich, a także Tatr Zachodnich.

15

Z Gęsiej Szyi zielony szlak prowadzi także na Waksmundzką Rówień, skąd można udać w kierunku Wodogrzmotów Mickiewicza, Hali Gąsienicowej lub Toporowej Cyrhli.

My wróciliśmy tą samą drogą, którą przyszliśmy. Droga powrotna była już dużo łatwiejsza, chociaż z pewnością miała swój udział w moich zakwasach. Następnego dnia nie mogłam stanąć na nogi, a po schodach ledwie wchodziłam i schodziłam.

Tego dnia obiad zjedliśmy w „Karczmie u Słodkiego” w pobliżu naszego pensjonatu, a późne popołudnie spędziliśmy na odpoczywaniu. Wieczorkiem oddaliśmy się trunkowej integracji z Beatą i Maciejem – naszymi gospodarzami, wysłuchując bardzo ciekawych góralskich historii.

Niedziela przywitała nas znowu śniegiem i deszczem i nie było sensu nigdzie wychodzić.

Po nabyciu drogą kupna oscypków, warkoczy, itp, i itd wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Mimo wyjazdu przed południem i tak na Zakopiance spędziliśmy 2 godziny jadąc w korku.

No cóż, może moje wyczyny w górach były dalekie od sukcesów, ale zrobiłam pierwsze kroki po bardzo długiej przerwie. Wróciłam z mocnym postanowieniem pracowania nad kondycją, co – do tej pory- niespecjalnie mi jeszcze wychodzi.

Ale mam motywację, czego i Wam życzę.

 

 

 

 

Remanent

Dodaj komentarz

Halo, halo! Czy jest tu kto?

Wszyscy zapracowani, Kurnik leży odłogiem, nie ma kto pisać, nie ma kto czytać. Ale trzeba to zmienić!

Rok szkolny się skończył i trzeba chociaż trochę zacząć działać na koncie blogu.

Jak minęło moje ostatnie 10 miesięcy? Raczej pracowicie i pod hasłem „brak czasu”. Dokończyłam kształcić ostatni rocznik gimnazjum i jestem nawet  zadowolona, że wróciłam do pracy z taką fajną młodzieżą. W moim życiu miałam różnych uczniów: i zdolnych, i zwykłych przeciętnych, i leniwych, i takich, którzy zostali przestępcami, a i w szkole dawali czadu. Ten ostatni rocznik dał mi jednak wiele satysfakcji. Sympatyczni, pracowici uczniowie, umiejący wiele, no i do tego sporo uczniów zdolnych. Bardzo dobrze mi się z nimi pracowało i uzyskaliśmy niezły wynik z egzaminu. Sympatia była chyba wzajemna, bo na koniec roku szkolnego obdarowali mnie szarfą „Najlepszy nauczyciel roku 2018/2019” i świecącą koroną  🙂  oraz owacją na stojąco. Takie chwile nie zdarzają się zbyt często, gdy uczniowie sami z siebie okazują  dowody sympatii. Byłam bardzo wzruszona i dumna.

Było to miłe zwłaszcza po tym, jak w kwietniu nauczyciele zostali zrównani z ziemią zarówno przez rząd, jak i przez tych, co to uważają, że nie trzeba się uczyć lub pracować, żeby pieniądze im się należały.

Mój bilans zysków i strat przez ten rok wyszedł jednak zdecydowanie na plus, i w sensie emocjonalnym, i w sensie materialnym.

Co będzie w przyszłym roku szkolnym, jeszcze nie wiem. Mam kilka propozycji, ale jeszcze nie podjęłam decyzji. Zostawiam to losowi.

Teraz wakacje, czas podróży i spotkań z rodziną, z przyjaciółmi i znajomymi. Ciekawsze momenty na pewno uwiecznię na stronach blogu.

Zatem zachęcam do czytania  🙂

Lato, lato, lato czeka…

Poświąteczna refleksja.

Dodaj komentarz

Święta się skończyły. Spędziliśmy je przeważnie z rodziną, wśród bliskich. Smaczne jedzonko w dużej ilości, prezenty od Mikołaja, zabawa z dziećmi, z wnukami. Katolicy zagłębili się (?) w inny, duchowy wymiar świąt.

1

Wiemy jednak, że nic nie trwa wiecznie i ci, którzy odwiedzili rodzinę, musieli wrócić do domu, ci którzy pracują, musieli wrócić do pracy, a ci którzy mieli wolne mogli sobie pozwolić na dalsze świętowanie. Do tych ostatnich ja również należę i mimo, że nie powróciłam zaraz po świętach do domu, to jednak  pozwoliłam sobie na prywatny dzień w stolicy, bez rodziny.

A na mieście tłumy ludzi, w sklepach, w kawiarniach, wieczorem w teatrze. Jakby wszyscy nie mogli doczekać się końca świąt i wyruszenia na miasto.

2

Ponieważ w stolicy mam coraz więcej znajomych, więc odbyłam kilka spotkań, przy tej okazji kilka wizyt w kawiarniach, i przyjemnych pogawędek przy pysznej zimowej herbatce lub kawie. Dzień zakończyłam spektaklem w teatrze „Kwadrat” – „Czego nie widać”. Super śmieszna komedia, wyciskająca łzy śmiechu, z udziałem wielu znanych aktorów. Tu też była pyszna uczta, ale innego rodzaju.

3

Mogę powiedzieć, że miałam bardzo fajne święta. Po raz pierwszy od kilku lat (wcześniej warunki lokalowe nie pozwalały) miałam wszystkie dzieci i wnuki przy sobie jednocześnie. Radości co niemiara!

Wiem, że w tym okresie bycie z bliskimi jest najważniejsze, dlatego w Nowym Roku życzę Wam właśnie takich przyjemnych, rodzinnych spotkań. No i jeszcze, żeby Wam się spełniły wszystkie plany i marzenia.

A ja, no cóż: w moich planach jest jak zwykle przejście na dietę, które pewnie nie dojdzie do skutku, jest gimnastyka i robienie kilometrów, które być może chociaż w części , ale jednak zrealizuję.

Chciałabym również przeczytać kilka książek i odwiedzić kilka ciekawych miejsc. Chciałabym poznawać nowych ludzi i po prostu cieszyć się życiem. I Wam też gorąco tego życzę.

4

 

Czekolada

3 Komentarze

A dzisiaj trochę o jednej z większych przyjemności. Przyjemności, jaką sprawia jedzenie czekolady.

1

O czekoladzie mówi się: słodki narkotyk. I rzeczywiście od czekolady można się uzależnić. Uwielbiamy ją za cudowny smak i zapach. Ale też dlatego, że poprawia nastrój, dodaje energii, likwiduje zmęczenie.

Mówiąc poważnie, czekolada ma w sobie:

  • Odrobinę kofeiny, która pobudza,
  • Fenyloetyloaminę, która poprawia nastrój i daje poczucie słodkiej łagodnej szczęśliwości,
  • Tryplofan, który w mózgu przekształca się w serotoninę odpowiedzialną za dobry humor.

Czekolada to całe laboratorium chemiczne i bomba kaloryczna, bo stugramowa tabliczka zawiera 550 kalorii (ale czy ktoś widział kalorie na własne oczy? )

Warto jeść czekoladę gorzką, jest najzdrowsza. Gdy chodzi za nami chęć na coś do zjedzenia, kobiety najczęściej sięgają po czekoladę lub lody. Mężczyźni podobno najchętniej zjedzą zupę lub pizzę. Jak my się pięknie różnimy!

Licząca sobie 4000 lat historia czekolady ma swój początek w starożytnej Mezoameryce, czyli na obecnym terytorium Meksyku. To tam odkryto pierwsze krzewy kakaowca. Olmekowie, przedstawiciele jednej z najstarszych cywilizacji w Ameryce Łacińskiej, jako pierwsi poznali tajniki przyrządzania czekolady z kakao. Czekoladę pili podczas ceremonii lub stosowali ją w charakterze lekarstwa.

W późniejszych wiekach Majowie uważali czekoladę za napój bogów. Do wytwarzania tego świętego naparu używali prażonych i ucieranych ziaren kakaowych zmieszanych z papryczką chili, wodą i skrobią kukurydzianą. Majowie przelewali tę miksturę z naczynia do naczynia, uzyskując w efekcie gęsty, pokryty pianką napój zwany „xocolatl”, czyli gorzka woda.

2

Aztekowie używali ziaren kakaowych jako środka płatniczego aż do XV wieku. Wierzyli, że czekolada była darem boga Quetzalcoatla. Służyła im jako napój orzeźwiający lub afrodyzjak, ale pili ją również przed wyprawami wojennymi.

Nikt nie wie dokładnie, kiedy czekolada trafiła do Hiszpanii. Legenda głosi, że hiszpański konkwistador Hernan Cortés przywiózł czekoladę do swojej ojczyzny w 1528 roku.

Cortés wierzył, że odkrył czekoladę podczas swojej ekspedycji do Nowego Świata. Poszukiwał złota i bogactw, ale zamiast nich został obdarowany przez azteckiego władcę kubkiem cennego kakao.

Cortés przywiózł ze sobą do Hiszpanii ziarna kakaowe. Chociaż czekolada nadal podawana była w formie napoju, jej hiszpańską wersję wzbogacono cukrem i miodem, aby złagodzić naturalnie gorzki smak.

4

Czekolada szybko zyskała popularność wśród bogatych i zamożnych. Nawet katoliccy mnisi przepadali za czekoladą i pili ją podczas praktyk religijnych.

Hiszpanom bardzo długo udawało się utrzymać czekoladę w sekrecie. Minął prawie wiek, zanim dotarła do ościennej Francji i reszty Europy.

W 1615 roku król Francji Ludwik XIII poślubił Annę Austriaczkę, córkę króla Hiszpanii Filipa III, która przywiozła próbki czekolady na dwór francuski, aby uczcić to wydarzenie.

W ślad za Francją czekolada wkrótce trafiła do Wielkiej Brytanii, gdzie serwowano ją w elitarnych klubach, tzw. domach czekolady. W miarę rozpowszechniania się trendu w Europie wiele państw zakładało własne plantacje kakao w krajach położonych wzdłuż równika.

Czekolada biła rekordy popularności wśród europejskiej arystokracji. Członkowie rodziny królewskiej oraz przedstawiciele klas wyższych spożywali czekoladę w celach zdrowotnych oraz ze względu na jej dekadencki charakter.

Czekolada nadal była wytwarzana ręcznie, w drodze mozolnego procesu. Jednak wraz z nadchodzącą rewolucją przemysłową wszystko miało się zmienić.

W 1828 roku wynalazek prasy czekoladowej zrewolucjonizował proces wytwarzania czekolady. Podczas tłoczenia na tym nowatorskim urządzeniu masła kakaowego z prażonych ziaren powstawał również drobny proszek kakaowy.

3

Proszek następnie mieszano z płynami i wlewano do form, gdzie tężał w tabliczkę czekolady.

I tak nastała era współczesnej czekolady.

Czekolada zawiera ponad 600 substancji, które pozytywnie działają na zdrowie. Dzięki nim czekolada ma liczne właściwości i wartości odżywcze. Chronią one przed wieloma chorobami, stymulują układ odpornościowy, poprawiają nastrój, a nawet – jak się okazuje – chronią przed próchnicą.

Dziś nauka potwierdza to, o czym wiedzieli już wojownicy azteccy, którzy przed bitwą pokrzepiali się napojem z kakaowego proszku. Przez dziesiątki lat zachwycano się niezwykłymi właściwościami czekolady, by później zrzucić ją z piedestału, oskarżając, że podnosi cholesterol, psuje zęby, tuczy i w ogóle jest niezdrowa. Dziś znów możemy spojrzeć na nią przychylnym okiem.

Idealna czekolada

  • ma gładką, aksamitną, pozbawioną grudek konsystencję
  • powoli, jedwabiście rozpływa się w ustach
  • jej łamaniu na cząstki towarzyszy charakterystyczny trzask
  • jest pozbawiona gorzkich i kwaśnych posmaków
  • tabliczka ma ładny połysk bez śladu białego nalotu
  • w nieznacznym stopniu reaguje na zmiany temperatury powietrza, czyli nawet w upale nie powinna się rozpuścić.

Ale!

Ludziom czekolada służy, psa może zabić. Dawka śmiertelna wynosi 62 g czekolady mlecznej na kilogram masy ciała zwierzęcia. Wynika z tego, że dla 5-kg psiaka wystarczy 310 g, czyli około trzech tabliczek czekolady, aby doszło do tragedii.

Znacznie bardziej trująca dla psa jest ciemna czekolada gorzka.

Dlatego nie raczmy naszych pupili naszym przysmakiem dla ich dobra.

Sami jednak delektujcie się czekoladą zawsze, gdy przychodzi wam na to ochota. Zawsze, gdy jest wam źle. Zawsze, gdy chcecie poprawić sobie nastrój. Zawsze, gdy spędzacie czas we dwoje i zawsze, gdy czujecie się samotni.

Smacznego!

Jesienna zaduma.

Dodaj komentarz

No, może ta moja jesienna strona nie jest aż tak dominująca. Chyba bardziej ludzie znają moją wiosenną, czyli optymistyczną  stronę. A może tak mi się tylko wydaje?

Jednak ta jesienna zaduma każdego kiedyś dopada, a zbliżający się listopad temu sprzyja.

Myślimy o tych, którzy kiedyś z nami byli, a teraz już ich nie ma. Co wnieśli w nasze życie, co nam dali, co zabrali. Czy byli dla nas lekcją czy kimś, bez kogo nasze życie było by smutniejsze.

Zastanawiamy się nad tym, że kiedyś jednak wszystko się kończy i co musimy zrobić, żeby jak najlepiej wykorzystać „NASZ CZAS”

Mnie się ten czas trochę skurczył ostatnio, bo wróciłam do pracy, i znów jestem „kobietą pracującą”. Jest mi nawet z tym dobrze, ale czasu mi jednak trochę brakuje. Co nie znaczy, że siedzę w wolnym czasie w kapciach.

Cały ten rok mam wyjazdowy. Wakacje ciągle w rozjazdach, a i jesienne weekendy ciągle mam zajęte. A nasz blog leży odłogiem. Ja mam mało czasu, a Lis w ogóle gdzieś przepadł i się nie odzywa. Makaaabra!!!

Lato było piękne tego roku, a póki co, i jesień nam nie dokucza. Co prawda, przez załamanie pogody nie wyszły mi wyjazdy w góry, ale wyjazdy do dzieci i wnuków wychodzą mi zawsze zgodnie z planem.

Tydzień temu w Warszawie nie omieszkałam odwiedzić Starego Miasta i nacieszyć się jego atmosferą. Była piękna słoneczna niedziela, mnóstwo ludzi i co kawałek pobrzmiewała jakaś muzyka, a to saksofon, a to gitara…

Z koleżanką zrobiłyśmy sobie długi spacer ulicami Starówki delektując się w przerwie smaczną kawą i pysznym tortem węgierskim na Chmielnej. Takie chwile trzeba gromadzić w sobie na szare, jesienne dni.

44940867_1879582262111447_6741301193726754816_n

Już wkrótce złożymy hołd zmarłym, zapalimy znicze, powspominamy i nasze życie wróci do porządku dziennego. Zaraz w sklepach pojawią się ozdoby bożonarodzeniowe i od razu zrobi się weselej, mimo że pogoda zmieni się już pewnie na jesienną.

Czas jesiennej zadumy nie jest  ucieczką od codziennych spraw, raczej czasem nabierania sił do nowego podejścia do spraw codziennych, szarych, banalnych ale i wzniosłych. Niezależnie od tego, czy słońce świeci czy też szarość wokół, warto na nowo odnaleźć samych siebie przez powracanie do źródeł tzn. odczytując i rozumiejąc od nowa sens podstawowych pojęć – rzeczywistości i duchowych i materialnych, które na nasze życie się składają.

Chciałabym !

Dodaj komentarz

Każdy z nas od najmłodszych lat miał marzenia i pragnienia. Każdy z nas chciał mieć jakiś talent, który wyróżniałby go wśród wielu innych ludzi.

A jakie Ty miałeś marzenia? Może chciałeś śpiewać, tańczyć, grać na instrumentach, pisać książki, a może zostać aktorem?

Prawdopodobnie słyszałeś od każdego, komu zwierzyłeś się ze swoich pragnień: zastanów się, spójrz prawdzie w oczy – do tego trzeba mieć przecież talent!

I tak, przeważnie w zarodku, twoje marzenia były zabijane.

A jak było ze mną? No cóż, nie byłam specjalnie oryginalna, ale  opowiem Wam o kilku:

  1. Chciałam umieć grać na gitarze.

Tu muszę dodać, że mam brata utalentowanego muzycznie pod każdym względem. Gdy on zaczął grać na gitarze i pięknie śpiewać, także zapragnęłam tego dla siebie. Nauczyłam się nawet kilku piosenek, ale rodzina oczywiście zmusiła mnie do zaprzestania tych prób, porównując mnie ciągle z bratem i krytykując moje umiejętności.

Powróciłam do moich pragnień jako dorosła osoba, gdy mój syn pięknie grał na gitarze i śpiewał. Jedna z gitar stała w kącie nieużywana, więc ja po nią sięgnęłam. Niestety, tym razem koledzy syna pozbawili mnie tej gitary, gdyż prawdopodobnie nie mogli słuchać, jak „rzępolę” na tym instrumencie 😦

gitara_1_1

  1. Chciałam także umieć śpiewać.

Miło by było móc zaśpiewać na głos ulubioną piosenkę i nie musieć zamykać wcześniej okna. Fajnie by było wyjść z przyjaciółmi na karaoke i nie wstydzić się swojego śpiewania. Niestety, moje śpiewanie ma miejsce wtedy, gdy nikt nie słyszy lub wtedy, gdy śpiewa jakaś grupa ludzi i mogę się schować wśród innych głosów.

  1. Chciałam pisać książki.

W czasie, gdy chodziłam do szkoły podstawowej, byłam zafascynowana książkami przygodowymi, takimi jak: „Stawiam na Tolka Banana”, Podróż za jeden uśmiech” czy „Kapelusz za 100 tysięcy”. Sama też chciałam napisać podobną powieść. Kilka książek nawet zaczęłam pisać. Niestety. Po kilkunastu lub kilkudziesięciu stronach wena mnie opuszczała i moje wspaniałe powieści utykały w martwym punkcie. I tak świat stracił „utalentowaną” pisarkę.

2

No chyba, że przyjmiemy, że moja „twórczość” na blogu jest rozwijaniem mojego „talentu” pisarskiego.

Niestety, o mój autograf, nikt jak dotąd jakoś nie zabiegał 🙂

  1. Chciałam też kiedyś zostać archeologiem.

Zaczytywałam się w powieściach o archeologach, i już wyobrażałam sobie siebie podczas pracy na wykopaliskach. Ale tu też pojawiły się schody. Jak dowiedziałam się, że  na archeologię trzeba zdawać historię, od razu moja determinacja się skończyła.

Encontrado un mamut que pudo ser el almuerzo de neandertales

  1. Kolejny mój wymarzony zawód, to detektyw.

Chyba w czasie siódmej klasy SP czytałam mnóstwo kryminałów i bardzo chciałam zostać detektywem. W owych czasach jednak instytucji detektywów nie było w naszej przestrzeni, a wstąpienie do milicji w czasach PRL-u także nie wchodziło w grę, chociaż porucznik Borewicz, nie powiem, bardzo mi imponował 🙂

4

No i znowu, tym razem, mój detektywistyczny talent został pogrzebany. Odnajduję go obecnie w tym, że z filmów i książek najbardziej lubię kryminały.

A teraz o czym marzę?

Takie marzenia, o których mogę napisać, to są podróże do niektórych wybranych miejsc. I nie są to wcale jakieś odległe, wymyślne miejsca. Zawsze na tej liście są morze i góry. Inne miejsca w zależności od nastroju i możliwości.

Pewnie zawsze miałam takie marzenia, ale nie zawsze mogłam sobie na ich realizację pozwolić. Brakowało czasu, pieniędzy, no i chyba odwagi.

W tym roku się przełamałam i wybrałam się, jak wiecie, na wycieczkę na Litwę. Zmusiła mnie właściwie do tego moja rodzina, robiąc mi prezent na moje okrągłe urodziny. I myślę, że to był bardzo dobry pomysł, bo wreszcie przełamałam swoje obawy co do wycieczek w pojedynkę. Było bardzo fajnie!

Jeśli ktoś śledził wcześniej moje wpisy, to już wie, że moja kolejna podróż, to będzie spełnienie mojego kolejnego marzenia – czyli wyjazd do Prowansji i zobaczenie lawendowych pól.

5

A moje mniejsze, osobiste marzenia, pozostawię dla siebie 🙂

Litwa

Dodaj komentarz

PODRÓŻE BAZYLKI 2018 – III

„Litwo! Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie,

Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,

Kto cię stracił…”            /A. Mickiewicz/

Litwa – jeden z krajów nadbałtyckich, jest naszym sąsiadem , a my – Polacy, bardzo za nim tęsknimy.

Trzy największe miasta Litwy to Wilno, Kowno i Kłajpeda. Najbliższe nam jest Wilno, gdyż tam mieszkało najwięcej Polaków.

Nie wiadomo, skąd wywodzi się nazwa Litwy. Niektórzy przypuszczają, że od słowa litus- czyli deszcz.

Litwa była ostatnim krajem w Europie, który przyjął chrzest i przeszedł na chrześcijaństwo. Niektórzy jednak twierdzą, że Litwa do tej pory jest krajem pogańskim i widać tam bardzo silne związki z pogańskimi zwyczajami. Np. wiele imion pogańskich funkcjonuje jeszcze w tym kraju, chociażby: Jodła, Bursztyn, Zorza, Burza. Widać w tych imionach związki z naturą, przyrodą czy zjawiskami fizycznymi.

Kraj ten jest prawie 5 razy mniejszy od Polski, a ludności ma ok. 10 razy mniej. Gęstość zaludnienia jest zatem dużo mniejsza niż w Polsce. Na Litwie mieszkają Litwini, Polacy, Rosjanie, Białorusini,  Ukraińcy i jeszcze inne mniejszości np. Tatarzy, Karaimi.

Językiem urzędowym jest język litewski należący, obok łotewskiego, do grupy języków bałtyckich. Jest trudnym językiem i powiedziałabym, że takim z kosmosu. Żadnych analogii do bardziej znanych nam języków. Młodzi Litwini powszechnie używają języka angielskiego, natomiast starsi mówią po rosyjsku i po polsku.

/Plac Katedralny w Wilnie: Bazylika archikatedralna św. Stanisława i św. Władysława w Wilnie, zwana potocznie Katedrą Wileńską, była świadkiem najważniejszych wydarzeń w dziejach narodów litewskiego i polskiego. Stoi na miejscu kultu pogańskich bogów i chrztu przyjętego przez Mendoga w XIII stuleciu. Dziś nosi klasycystyczny kostium. Na prawo fragment Pałacu Wielkich Książąt Litewskich/

50

Najbardziej szanowani i wspominani władcy, to Giedymin, Witold i Jagiełło, który to wchodząc w sojusz z Polską,  w 1386 r. przyjął chrzest.

Litewscy Polacy bardzo pielęgnują ślady polskości, nie pozwalają zapomnieć o naszych wieszczach narodowych i dają wsparcie grobom na Rossie.

Zatem ruszajmy do krainy świętego spokoju zapomnieć o codziennych powinnościach, odetchnąć wśród wielkiej zieloności przetykanej murami zachwycających miasteczek, odwiedzić tajemniczych Karaimów, a na koniec ukoić ciało dobroczynną wodą leczniczą w Druskiennikach.

DZIEŃ I

KOWNO

Miasto położone w dolinie dwóch największych rzek Litwy : Niemna i Wilii. Uwodzi zielonością, spokojem i niesamowitym widokiem na Niemen. Ratusz w Kownie jest jednym z 3 ocalałych Ratuszy na Litwie i niewątpliwie jednym z najpiękniejszych. Wybraliśmy się tu na niespieszny spacer, nie tylko śladami Mickiewicza.

Kowno – to drugie po Wilnie co do wielkości miasto Litwy. W ciągu całej swej historii miasto było prężnym ośrodkiem intelektualnym i ekonomicznym Państwa Litewskiego.

Nasze pierwsze kroki kierujemy do klasztoru kamedułów w Pożajściu. Stanowi on jedno z arcydzieł architektury litewskiej, a ponadto mieści mnóstwo skarbów kultury i sztuki. Położony jest nad wodami Morza Kowieńskiego. Ten największy klasztor litewski ufundowany został przez ród Paców i wzniesiony na wzgórzu nazwanym Mons Pacis. Trafiliśmy tam 15 sierpnia, a więc w święto kościelne Wniebowzięcia Matki Boskiej. Do klasztoru zmierzało mnóstwo wiernych, a przy drodze sprzedawane były bukieciki zrobione z kwiatów polnych, ziół i zboża. Na dziedzińcu zgromadzili się już ludzie w oczekiwaniu na mszę, ale udało nam się jeszcze wejść do środka i zobaczyć piękne wnętrze.

2

Atrakcją Kowna jest też tzw. Morze Kowieńskie- sztuczny zalew na Niemnie utworzony w roku 1958, kiedy to wybudowano zaporę elektrowni wodnej w Pietraszunach.  „Morze” ma ponad 63 km2 powierzchni i miejscami 20 metrów głębokości. Jego brzegi znajdujące się w obrębie miasta, to ulubiony teren rekreacyjny Kownian.

W pobliżu Starego Miasta znajduje się najstarszy litewski zamek zbudowany w XIV wieku u ujścia Wilii do Niemna.

1

Zamek w Kownie czyli Kauno Pilis to już jedynie pozostałe ruiny po obronnej twierdzy tego miasta.

Kowno istniało już w XIV wieku i pełniło funkcje obronne przed najazdami  na tereny Litwy.

Była to pierwsza na Litwie murowana konstrukcja bez wieży, za to z dwiema bramami.

Budowla była świadkiem wielkich wydarzeń historycznych. To tutaj w jej murach w roku 1396 wielki mistrz krzyżacki podpisał z Witoldem zawieszenie broni.

Do czasów pokonania Krzyżaków pod Grunwaldem w zamku odbywały się zjazdy zakonu. Wielokrotnie w zamku przebywał król Władysław Jagiełło, a król Kazimierz Jagiellończyk w czasie zarazy w 1464 r. spędził tu z całym dworem zimę.

Obecnie w jednej z baszt mieści się niewielkie Muzeum Zamku Kowieńskiego, a wokół ruin zamku znajdują się tereny spacerowe. Wzrok przyciąga pomnik Giedymina, wzniesiony na 100 lecie niepodległości Litwy.

41

Plac Ratuszowy – Kowieński rynek, zwany również Placem Ratuszowym to jedyny na całej Litwie zachowany w całości zespół zabudowy głównego placu miejskiego, przez wielu uznawany za najpiękniejszy w kraju. Największą ozdobą rynku jest nazywany Białym Łabędziem śnieżnobiały Ratusz, najładniejszy na Litwie, a według niektórych również i w całej dawnej Rzeczypospolitej. Przy Placu Ratuszowym znajdują się również dwa zespoły klasztorne: kościół św. Franciszka i klasztor Jezuitów oraz kościół św. Trójcy i klasztor Bernardynek.

Oryginalnym zabytkiem kowieńskim jest Dom Perkuna- pozostałość budowli gotyckiej z końca XV wieku, która zgodnie z legendą wzniesiona została w miejscu kultu pogańskiego boga Litwy. Legenda wiąże się w dużej mierze z figurką bóstwa ozdabiającą niegdyś szczyt owej budowli. Dom był pierwotnie kamienicą kupiecką, po czym przeszedł na własność jezuitów kowieńskich i urządzono w nim kaplicę.

3

Zatrzymujemy się przed budynkiem, w którym kiedyś mieściła się szkoła, a nauczycielem był tam Adam Mickiewicz.

42

Ponieważ A. Mickiewicz podczas studiów na Uniwersytecie Wileńskim pobierał stypendium, musiał je potem odpracować jako nauczyciel, w wyznaczonym przez władze miejscu.

Zgodnie ze zobowiązaniem w 1819 r. przyjechał do Kowna. Zamieszkał w gmachu dawnego kolegium jezuickiego, które należało do zespołu kościoła św. Franciszka Ksawerego. W 1807 r. kolegium zostało zamienione na szkołę świecką, tzw. Kowieńską Szkołę Powiatową, w której z nakazu Uniwersytetu Wileńskiego w latach 1819-1823 Adam Mickiewicz pracował jako nauczyciel, a także mieszkał w przydzielonym mu pokoju w budynku szkolnym.

Pomimo, że lubił pracować w szkole, nie lubił Kowna i źle się czuł w tym mieście. Cierpki smak życia w Kownie poprawił romans z piękną żoną kowieńskiego lekarza – Karoliną Kowalską. Dom, w którym mieszkała, znajdował się naprzeciw domu Mickiewicza, po drugiej stronie wąskiej uliczki. Gdy mąż Karoliny wyjeżdżał z domu, Mickiewicz skwapliwie przemieszczał się na drugą stronę ulicy i „dotrzymywał towarzystwa” samotnej kobiecie.

Będąc w Kownie koniecznie trzeba przespacerować się najważniejszym deptakiem i ciągiem handlowym – Aleją Wolności (Laisvės aleja ). Oprócz sklepów, restauracji i hoteli  jest tu także wiele budynków użyteczności publicznej.

Na koniec naszego spaceru po Kownie kierujemy się do jednej z licznych restauracji, serwujących tradycyjne litewskie dania, na zasłużony posiłek.

4

Nasze menu zawiera:

–  chłodnik z pieczonymi ziemniaczkami

– słynne litewskie cepeliny

– deser w postaci szarlotki z lodami i kawy

5

Żegnamy się z Kownem i jedziemy do Wilna na nocleg. Wieczorkiem konsumujemy ze współlokatorką litewskie (oczywiście) piwko.

DZIEŃ II

WILNO

„Wieżycami smukłymi jak polne lilije

Z rozedrganych ust Wilna śpiew w niebo wyrasta,

Z łożyskiem gwiaździstym jak Wilia się wije,

Jak Wilia od gwiazd lśniąca na dolinie miasta”

/Tadeusz Łopalewski/

Może zacznę od tych wieży. Wilno jest miastem kościołów. Jest ich podobno 28, z tego 18 parafialnych. W kościele pw. Ducha Świętego msze są odprawiane tylko po polsku, a w Katedrze Wileńskiej nabożeństwa są tylko w języku litewskim. W pozostałych kościołach kolejne msze są naprzemiennie – raz po polsku, raz po litewsku.  Mówi się, że nie ma miejsca na wileńskiej starówce, z którego by nie było widać wieży kościoła. Nie będę kościołów , które widzieliśmy, omawiała  oddzielnie, bo było ich zbyt dużo. Wszystkie piękne w swoim rodzaju i warte zobaczenia.

Na szczególną uwagę zasługuje symbol Wilna, czyli kaplica w Ostrej Bramie. Obecnie Ostra Brama jest dla większości miejscem świętym – sanktuarium Maryjnym. Jednakże kilka stuleci temu była to tylko jedna z dziesięciu bram miasta z basztą obronną – jedyna, która przetrwała do dziś.

/Ostra Brama – widok od zewnątrz/

6

W kaplicy ostrobramskiej znajduje się cudowny obraz Najświętszej Marii Panny – Matki Boskiej Miłosiernej. Jest to jeden z najwybitniejszych renesansowych dzieł malarskich na Litwie zwany Madonną Ostrobramską lub Madonną Wileńską. Obraz był czczony i uważany za cudowny zarówno przez katolików, jak też przez wiernych prawosławnych i unitów. Znany jest na całym świecie.

/Ostra Brama – widok na kaplicę i obraz/

7

Sama Ostra Brama na zewnątrz nie wygląda zbyt okazale i jest raczej zaniedbana, ale od wewnątrz  – sama kaplica i zabytkowa uliczka jest pięknie odnowiona i czuje się tam atmosferę i klimat Wilna.

Starówka Wileńska jest największą i najlepiej zachowaną starówką w Europie Środkowo-Wschodniej. Od kiedy widnieje na liście UNESCO, zupełnie oficjalnie nazywa się ją barokowym arcydziełem, choć można tu zobaczyć liczne znamiona gotyku, renesansu i klasycyzmu.

Spacerując starówką w dół placu Katedralnego, podziwiamy  urocze boczne uliczki oraz szereg kościołów, np. Cerkiew Św. Ducha,

/piękny malachitowy ołtarz w tej cerkwi/

8

polski kościół Św. Ducha, kościół Św. Trójcy z obrazem Kazimierowskiego „Jezus Miłosierny”, który był malowany pod dyktando św. Faustyny. Dochodzimy do placu Ratuszowego  i Ratusza, ongiś centralnego punktu miasta, do którego prowadziły wszystkie drogi.

9

Obecnie w Ratuszu swoją siedzibę ma  Dom Artystów. Corocznie odbywa się tu około 200 imprez artystycznych – koncertów, wieczorów literackich, prezentacji książek, wystaw, festiwali. Stąd przemawiał Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki George Bush. Przypomina o tym tablica pamiątkowa. Fronton ratusza zdobi herb Wilna – św. Krzysztof z Dzieciątkiem.

Po krótkim odpoczynku udajemy się w kierunku Uniwersytetu Wileńskiego, zatrzymując się na chwilę przed Pałacem Prezydenckim, w którym rządzi już drugą kadencję kobieta Dalia Grybauskaitė. Dla zainteresowanych – singielka.

15

Na terenie Uniwersytetu  podziwiamy liczne dziedzińce, z których każdy ma swoją nazwę, oraz kościół Św.Janów’

16

Uniwersytet Wileński należy do najstarszych uczelni w Europie Wschodniej. Teren Uniwersytetu Wileńskiego kształtował się w ciągu kilku stuleci, dlatego są tu zarówno budynki gotyckie i renesansowe, jak też barokowe i klasycystyczne. Swoistego kolorytu nadają uczelni arkady i galerie oraz trzynaście wewnętrznych dziedzińców.

/ Organy w kościele Św. Janów na terenie Uniwersytetu, na których jako organista grał Moniuszko. Później został dyrygentem w teatrze wileńskim./

44

Absolwentami tego Uniwersytetu byli między innymi: Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki, Joachim Lelewel czy Czesław Miłosz, a także wielu innych.

/tablica pamiątkowa na terenie U. W./

43

Żeby było śmieszniej, Adam Mickiewicz na I roku studiował matematykę. Stwierdził jednak, że paniom bardziej podobają się wiersze (zwłaszcza romanse), a że był dość kochliwy, więc zmienił całkowicie swoje aspiracje.

Odwiedzamy także Muzeum Adama Mickiewicza. Mieści się ono w mieszkaniu przy zaułku Bernardyńskim na Starym Mieście, gdzie od Wielkanocy do czerwca 1822 r. żył poeta. W tym mieszkaniu Mickiewicz pracował  nad I tomem “Ballad i romansów” oraz II i IV częścią “Dziadów”. Zredagował także „Grażynę”. Dowcipni mówią, że Mickiewicz w tym domu wykończył Grażynę.

13

45

O kościołach napisałam niewiele, ale chciałabym wspomnieć szczególnie o jednym, kościele Św. Anny. Jest to przepięknej urody mały kościółek stojący w jednym z zakoli Wilenki. Budowla reprezentuje późny gotyk, zwany „gotykiem płomienistym”. Prosta konstrukcja, ale obficie udekorowana płaskorzeźbami i elementami ornamentyki przypominającymi płomienie.

11

W tym pięknym zakątku, na skwerku przy kościele Św. Anny i kościele Bernardynów, wzniesiono pomnik Adama Mickiewicza. Pomnik przedstawia młodzieńczą postać poety z twarzą zwróconą w kierunku miasta. Obok pomnika umieszczono sześć płaskorzeźb przedstawiających sceny z „Dziadów”

12

Do Adama Mickiewicza chcieliby przyznawać się i Litwini, i Białorusini, i oczywiście Polacy. Żartobliwie się mówi, że „Adam Mickiewicz to białoruski poeta mieszkający na Litwie i piszący po polsku.”

A oto inny ślad po Adamie Mickiewiczu:

46

W Wilnie mieszkał również Juliusz Słowacki:

10

Ważnym punktem naszego zwiedzania Wilna tego dnia były odwiedziny dzielnicy: Republika Zarzeczańska – Uzupio.

Zarzecze jest jedną z najstarszych dzielnic Wilna, to miejsce kontrastów; nazywa się je „wileńskim Monmartre” . Kiedyś bardzo zaniedbana, strasząca zniszczonymi domami, oknami i drzwiami zabitymi deskami, siedlisko biednych studentów i artystów. Obecnie wyjątkowo modna dzielnica, którą upodobała sobie wileńska bohema artystyczna.

Niemal na każdym kroku widać, że ściany kamienic są ulubioną sztalugą mieszkających tu twórców. Kolejne zakręty wąskich, brukowych uliczek,  a także brzegi rzeki , odkrywają liczne obrazy, rzeźby i instalacje, które są uosobieniem sztuki alternatywnej, a często bardzo alternatywnej.

17

Przekraczając most na Wilence trzeba porzucić utarte schematy myślenia. Mieszkańcy półwyspu, jak na artystów przystało, postanowili wymknąć się wszelkim normom tworząc Niezależną Republikę Zarzecza. Niepodległość ogłosili w Prima Aprilis, 1 kwietnia 1997 roku. Parlament Zarzecza znajduje się w restauracji, bo najważniejszą wartością tej Republiki jest wolność.

Niezależna Republika Zarzecza rządzi się swoimi prawami i są to prawa wyjątkowe. Posiada odrębny hymn, flagę, walutę „euro-užas”, armię, ale przede wszystkim niepowtarzalną konstytucję, która została przetłumaczona na ponad 20 języków, w tym na język polski. Jej postanowienia wiszą przy ulicy Paupio, spisane na wielkich lustrzanych tablicach, by każdy mógł się w nich przejrzeć.

19

Dotrzemy do nich mijając rzeźbę patrona dzielnicy, Anioła Zarzecza, który symbolicznie ma łączyć niebo z ziemią.

18

Nie odmówię sobie przytoczenia treści tej konstytucji, gdyż jest wyjątkowa i każdy z nas powinien również się nią kierować.

Treść konstytucji Republiki Zarzecza:

  1. Człowiek ma prawo mieszkać nad Wilenką, a Wilenka przepływać obok człowieka.
  2. Człowiek ma prawo do ciepłej wody, ogrzewania w zimie i do dachu z dachówek.
  3. Człowiek ma prawo umrzeć, ale nie jest to jego obowiązkiem.
  4. Człowiek ma prawo do błędów.
  5. Człowiek ma prawo do wyjątkowości.
  6. Człowiek ma prawo kochać.
  7. Człowiek ma prawo być niekochany, ale niekoniecznie.
  8. Człowiek ma prawo być nieznany i niewybitny.
  9. Człowiek ma prawo do lenistwa i nicnierobienia.
  10. Człowiek ma prawo kochać kota i opiekować się nim.
  11. Człowiek ma prawo opiekować się psem do końca życia (swego lub psa).
  12. Pies ma prawo być psem.
  13. Kot nie ma obowiązku kochać swego pana, ale powinien pomóc mu w trudnej chwili.
  14. Człowiek ma prawo czasami nie wiedzieć, czy ma obowiązki.
  15. Człowiek ma prawo wątpić, ale nie jest to jego obowiązkiem.
  16. Człowiek ma prawo do szczęścia.
  17. Człowiek ma prawo do nieszczęścia.
  18. Człowiek ma prawo do milczenia.
  19. Człowiek ma prawo do wiary.
  20. Człowiek nie ma prawa do przemocy.
  21. Człowiek ma prawo uświadomić sobie swoją małość i wielkość.
  22. Człowiek nie ma prawa porywać się na wieczność.
  23. Człowiek ma prawo rozumieć.
  24. Człowiek ma prawo niczego nie rozumieć.
  25. Człowiek ma prawo być różnej narodowości.
  26. Człowiek ma prawo obchodzić swoje urodziny albo ich nie obchodzić.
  27. Człowiek powinien pamiętać, jak się nazywa.
  28. Człowiek może się dzielić tym, co ma.
  29. Człowiek nie może się dzielić tym, czego nie ma.
  30. Człowiek ma prawo mieć braci, siostry i rodziców.
  31. Człowiek może być wolny.
  32. Człowiek jest odpowiedzialny za swoją wolność.
  33. Człowiek ma prawo płakać.
  34. Człowiek ma prawo być niezrozumianym.
  35. Człowiek nie ma prawa zrzucać winy na innych.
  36. Człowiek ma prawo do indywidualizmu.
  37. Człowiek ma prawo nie mieć żadnych praw.
  38. Człowiek ma prawo się nie bać.

NIE ZWYCIĘŻAJ

NIE BROŃ SIĘ

NIE PODDAWAJ SIĘ

A jeśli chcielibyście stać się chociaż na chwilę obywatelami tego niezwykłego miejsca, nie musicie się martwić o formalności.

Jak rzecze ‚premier’ zarzeczańskiej republiki, Sakalas Gorodeckis – „Nasza republika nie jest pojęciem geograficznym; można mieszkać w Kownie lub w Nowym Jorku i być jej obywatelem, jeżeli tak uznasz.”

/Mimo, że nie wszystkie budynki na Zarzeczu są odnowione, to jednak są pięknie udekorowane, a okna zdobią wileńskie aniołki/

20

Ostatnim etapem zwiedzania w dzisiejszym dniu była Góra Trzykrzyska, na którą troszeczkę podjechaliśmy, a troszeczkę się powspinaliśmy, ale było warto! Stojąc na tarasie widokowym na Górze Trzech Krzyży można zapomnieć o całym świecie. Przepiękny widok na całe Wilno zapiera dech w piersiach.

21

Na Górze Trzykrzyskiej, zwanej również Łysą, wznosił się w średniowieczu Krzywy Zamek. W 1390 roku został on zajęty i spalony przez Zakon Krzyżacki. Zamek nie został w późniejszych latach odbudowany lecz na jego miejscu pojawił się pomnik Trzech Krzyży.

22

Trzy białe, potężne krzyże są nie tylko symbolem Wilna, ale też pomnikiem tożsamości narodowej i walki z okupacją. Z Góry Trzech Krzyży całe Wilno widać jak na dłoni. Właśnie dlatego przychodzą tu turyści, nowożeńcy chcący upamiętnić najważniejsze chwile w życiu czy romantycy pragnący obejrzeć zachód słońca. Tutaj także ogląda się loty balonów, gdyż Litwa jest światowym liderem w lotach balonami na ogrzane powietrze. Nam też się udało trafić w Wilnie na przepiękne balony nad miastem.

47

Dzień zakończyliśmy obiadokolacją, na której nie było tradycyjnych dań. Co prawda zupa nazywała się soljanka, ale była to raczej woda z przepłukania garnka z kilkoma ziemniakami 🙂

DZIEŃ III

TROKI

„(…) być w Wilnie, a nie znać Trok, to tak jak być w Rzymie,

A papieża nie widzieć”

/Edward Pawłowicz „Wspomnienia znad Wilii i Niemna”/

Nieopodal Wilna, w bogatym w jeziora zakątku (jest ich aż 32), leżą Troki – średniowieczna stolica Litwy. Dumą tego miejsca jest zamek, malowniczo położony na jednej z wysp jeziora Galwe. Pamięta czasy wielkich książąt litewskich – został wzniesiony przez Wielkiego Księcia Litewskiego Kiejstuta i jego syna Witolda. Był podobno zbudowany na wzór zamku w Malborku i nigdy nie został zdobyty przez wroga.

23

Z Wilna do Trok jest ok. 30 km. Tutaj pod koniec XIV wieku Wielki Książę Litewski Witold przywiózł kilkaset rodzin karaimskich z Krymu. Zostali sprowadzeni na tereny dzisiejszej Litwy, gdyż Witold nie wierzył swoim ludziom i postanowił otoczyć się Karaimami. Na co dzień posługiwali się oni  językiem wywodzącym się z rodziny języków tureckich, co pozwalało Wielkiemu Księciu Litewskiemu kontaktować się nawet z Tatarami.

Niezwykle uzdolnieni wojskowo, sumienni i wierni słudzy osiedlili się między dwoma zamkami Wielkiego Księcia w pobliżu jeziora Galwe. Stanowili jego przyboczną gwardię.

Dziś w całej Litwie żyje ich ok. 250.

Karaimi to bardzo zamknięta grupa, dla której świętym dniem jest sobota. Ich religia opiera się tylko i wyłącznie na Starym Testamencie. Nie uznaje Nowego Testamentu, Koranu ani Talmudu.

Żeby być Karaimem, trzeba się nim urodzić. Nie da się wstąpić do ich wspólnoty religijnej. W związku z tym religia pozostaje hermetyczna.

Zgodnie z tradycyjną architekturą, domy są podłużne, część frontowa ma trzy okna. Tu nie ma wyjątku. Legenda głosi, że „jedno okno dla Boga, jedno dla Księcia Witolda, jedno dla Gospodarza”.

24

25

Choć minęło sześć wieków odkąd Książę Witold przywiózł Karaimów na tutejsze ziemie, tradycja jest zachowana, a o księciu mówi się z należytym szacunkiem, który za każdym razem słychać w głosie.

Posmakowaliśmy także przysmaku karaimskiego. Były to kibiny , czyli pierogi  z ciasta drożdżowego w formie półksiężyca, nadziewane krajaną baraniną lub wołowiną i pieczone w piecu. Do nich podano nam w garnuszku rosół.

27

28

W Trokach kupiliśmy także chleb litewski bardzo charakterystyczny i smaczny.

Niektórzy popłynęli w rejs statkiem dookoła zamku. Ja z koleżanką zwiedziłyśmy Troki – miasteczko oraz odwiedziłyśmy kościół farny, w którym znajduje się obraz Matki Bożej Trockiej. Obraz ten pochodzi z II połowy XVI wieku, choć według legendy jest darem cesarza Bizancjum Manuela II dla Witolda z okazji jego chrztu. Przed trockim obrazem Matki Bożej modlili się podobno: Stefan Czarniecki, król Jan Kazimierz oraz  król Jan III Sobieski.

26

CMENTARZ NA ROSSIE

Po powrocie z Trok do Wilna  jedziemy jeszcze zobaczyć słynny cmentarz na Rossie.

Jeśli nekropolię można rozpatrywać w kategoriach estetycznych, to cmentarz na Rossie jest miejscem wyjątkowo pięknym. Strome wzgórza gęsto usiane nagrobkami, omszałe tablice, przechylone krzyże, wysmukłe brzozy i dorodne dęby… wspaniały . klimatyczny, skłaniający do zadumy.

Cmentarz na Rossie w Wilnie jest niezwykle ważnym dla Polaków miejscem, silnie związanym z historią Rzeczypospolitej. Zaliczany jest do jednej z najważniejszych narodowych nekropolii. W skład cmentarza wchodzą niezwykle klimatyczna Stara Rossa (1769 r.), Nowa Rossa (1847 r.) oraz Cmentarz Wojskowy z 1920 r. i Mauzoleum Matka i Serce Syna (1936 r.), gdzie pochowana jest Maria z Bilewiczów Piłsudska oraz serce jej syna – Marszałka Józefa Piłsudskiego.

Wchodząc na cmentarz od razu rzuca nam się w oczy właśnie ta część, w której pochowana jest matka Piłsudskiego, a w jej nogach leży jego, Marszałka, serce. Co ciekawe, to sam marszałek zadecydował, że jego serce ma zostać wyjęte z ciała i przewiezione w to właśnie miejsce, do Wilna, do matki. Ma spocząć obok matki i blisko żołnierzy, którzy umożliwili mu dojście do władzy.

29

30

Tuż nad grobem Piłsudskiego zaczyna się właściwy cmentarz, to tu wzdłuż murów ciągnie się Aleja Profesorska, gdzie spoczywają najznamienitsi obywatele Wilna z profesorami Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie na czele. Nie są to bardzo bogato zdobione pomniki, ale to co rzuca się w oczy to język polski obecny na niemalże wszystkich nagrobkach. Tu również leży brat Piłsudskiego – Adam Piłsudski, jego pierwsza żona  Maria z Koplewskich – Piłsudska i tuż przy niej jego siostra Ludwika Majewska, a także groby młodszego rodzeństwa J. Piłsudskiego, zmarłych w niemowlęctwie – Piotrusia i Teoni.

31

Na tym cmentarzu jest pochowany ojciec Juliusza Słowackiego – Euzebiusz Słowacki oraz Joachim Lelewel.

Niestety, cmentarz na Rossie się rozpada. Litwini nie za bardzo przejmują się grobami Polaków. Rzecz jasna są nagrobki, które zostały wyremontowane, które odzyskały dawny blask dzięki kwestom dokonywanym na polskich cmentarzach podczas Wszystkich Świętych. Nie bez znaczenia jest pomoc ambasady Polski oraz darczyńców prywatnych. Istnieje również Towarzystwo Ratowania Cmentarza na Rossie, opiekujące się niszczejącymi grobami. To wszystko jednak, to jest tylko kropla w morzu potrzeb!

32

Na jednym z grobów znalazłam tabliczkę upamiętniającą mecenasa renowacji pomnika i okazało się, że to osoba prywatna, a jest nią Ryszard Rynkowski. Wyłożył pewnie niemałą kwotę na ocalenie pomnika jednego ze słynnych europejskich gitarzystów – Marka Sokołowskiego.

34

Warto wspomnieć o słynnym na cmentarzu pomniku Anioła Śmierci – jest to nagrobek Izabeli Salmonawiczówny z 1903 roku. Czarny Anioł smutno spogląda w dół na rozsypujące się nagrobki.

33

/Cmentarze – Witold Hulewicz/

„Wileńskie cmentarze mają pejzaż gór,

Umarli tu jeden ponad drugim leżą,

Szczeble innemi miarami się mierzą;

Nad zapomnianym kwitną wiecznie pomne bzy,

Nędzarz może górować nad panem Becu –

wszystkie widma czekają, aż zapieje kur.”

48

Tego dnia zobaczyliśmy jeszcze kościół Św. Piotra i Pawła i udaliśmy się na pyszną obiadokolację. Tym razem uraczono nas litewskimi smakołykami:

– przepyszny barszcz

– bliny żmudzkie (z gotowanych ziemniaków) nadziewane mięsem

– i deser w postaci ciasta czekoladowego, kawa, herbata

 

DZIEŃ IV

DRUSKIENNIKI

Druskienniki to litewskie uzdrowisko o wyjątkowym mikroklimacie, 60 km od granicy Polski. Niejeden pokochał już to małe miasteczko otoczone lasami Puszczy Orańsko – Druskiennickiej, położone nad szeroko rozlanymi wodami Niemna. Atuty tego miejsca to: czyste jonizujące powietrze przepełnione aromatem sosnowych lasów, jeziora i dziewicza przyroda, źródła wód mineralnych oraz lecznicze borowiny.

49

Druskienniki, to również raj dla wielbicieli wodnych szaleństw. Funkcjonuje tu Aquapark, jeden z największych w Europie. Ekstremalne zjeżdżalnie, wartkie prądy i morskie fale, rewelacyjna strefa zabaw dla dzieci z morskim piaseczkiem oraz ponad 20 łaźni w różnych stylach świata. Niektórzy tylko po to tu przyjeżdżają. My przyjechaliśmy do Druskiennik ok. godziny 10 i zaraz większość wycieczki skierowała się do przystani, skąd miał mieć początek rejs statkiem po Niemnie.

/widok na Niemen/

35

Ja z koleżanką, jak zwykle, wolałyśmy więcej czasu poświęcić na zwiedzanie uzdrowiska. Obeszłyśmy w czasie rejsu większość miasteczka podziwiając miejscowe sanatoria, zabytkowe domy, Aquapark i piękny park nad Niemnem.

/zabytkowe wille/

36

39

40

Gdy rejs się zakończył zwiedzaliśmy Druskienniki z przewodnikiem.

Tradycje uzdrowiska są tu pielęgnowane od ponad dwustu lat. W 2013 roku Druskienniki obchodziły 220 rocznicę powstania uzdrowiska. Nazwa Druskienniki związana jest ze źródłami słonej wody, sól po litewsku to druska, a Druskininkai to osoby zajmujące się wydobywaniem soli (złoża znajdują się pod miasteczkiem).

Nad brzegiem Niemna znajduje się ukryty cel podróży do Druskienników wszystkich kobiet – źródło piękności. Od razu przestrzegam, że ze źródełka nie należy pić (można przepłukać bolące gardło), a jedynie obmyć te miejsca, które mają stać się piękne (teraz oczywiście jestem piękna).

38

Podczas spaceru po Druskiennikach zwróciliśmy uwagę na „niebieski kościółek” niedaleko centrum i muzycznej fontanny. Jest to Cerkiew Prawosławna „Radość wszystkich strapionych”. Cerkiew została wybudowana w 1865 roku na zamówienie Gubernatora Grodna, ze względu na coraz większą ilość kuracjuszy przyjeżdżających z Rosji w tamtym okresie.

37

Druskienniki położone są na skraju Dżukijskiego Parku Narodowego, nad Niemnem, w miejscu gdzie wpływa do niego Rotniczanka. Rotniczanka pozostałaby pewnie w wyobrażeniu Polaków przybywających dziś w te okolice mało znaczącą smródką, gdyby nie fakt, iż właśnie w miejscu gdzie zasila ona wody Niemna stała chata, w której zwykł się zatrzymywać Józef Piłsudski. Marszałek bardzo sobie chwalił te strony, gdyż właśnie tu zapoznał się z jedną ze swoich pięciu miłości życia, dr Eugenią Lewicką.

Druskienniki odwiedzał także król Stanisław August Poniatowski, Ignacy Kraszewski, Stanisław Moniuszko czy Eliza Orzeszkowa.

Różne były koleje losu tego miasteczka, zmieniało swoją przynależność państwową, ale dzisiaj na ulicach i w rozmowach słychać język litewski, rosyjski i polski. Mieszkańcy jednak nie lubią mówić o przeszłości, patrzą w przód, a znajomość języków tłumaczą wzmożonym ruchem turystycznym.

I tak dobiegła końca moja wyprawa na Litwę.

PODSUMOWANIE – UWAGI OGÓLNE

Można jechać na Litwę prywatnie, ale myślę, że bez przewodnika nie można wiele zobaczyć i dowiedzieć się. Możemy oczywiście poczytać przewodniki, jednak przewodnicy po mieście mają swoje upodobania, swoje charaktery, sposoby przekazywania wiadomości, które też mają wpływ na odbiór miejsc, w których jesteśmy. Znają też wiele ciekawostek, którymi ubarwiają swoje opowieści.

Gdy nasz przewodnik p. Jarek zaczął opowiadać, to pierwsze moje wrażenie nie było zbyt pozytywne. Wydawało mi się, że strasznie wolno mówi, do tego zaciągał, jak to kresowiak i nie bardzo mogłam się skupić. Później jednak to doceniłam. Dzięki niemu nasze zwiedzanie nie było „owczym pędem”, tylko smakowaliśmy i delektowaliśmy się miejscami, po których nas oprowadzał i o których nam opowiadał.

Być może to wiecie, ale ja pierwszy raz byłam na wycieczce z biurem podróży i pierwszy raz się z tym spotkałam. Teraz uczestnicy wycieczek (chyba w większości biur podróży) dostają tzw. audiogajdy (audioguide) do zwiedzania grupowego, czyli elektroniczne odbiorniki ze słuchawką, i nie trzeba się już kurczowo trzymać przewodnika. Można oddalić się, zrobić zdjęcie, a w słuchawce cały czas słyszymy, co przewodnik do nas mówi. Bardzo mi się to podobało.

Older Entries